wtorek, 26 sierpnia 2014

zmianoczas

I znów wieki minęły od mojego ostatniego wpisu. Ci co bywa, że czytają muszą wybaczyć, ale najpierw popadłam w marazm pracy mało pobudzającej moje szóste zmysły a potem wpadłam w mechanizm nowego toczącego się ku nieoczekiwanym zmianom. Otóż nowa praca nie tylko pobudza moje smaki językowe, ale przede wszystkim pobudza do życia zardzewiały mechanizm umysłu, który czasem choć buntuje, wchłania jak gąbka i ustępując miejsce obok lektur stricte humanistycznych z lekkim grymasem znajduje miejsce dla nauk ścisłych.
To, co najbardziej jednak kręci moją niokiełznaną osobowaość są ludzie pełni energii składający się na international team. Tak więc śmiem twierdzić, że nowa praca choć pełna wyzwań zmienia moje oblicze z "im borring" na  "i can do it" i pcha do przodu.

Oprócz korzyści intelektualnych i nadrabiania lektur mam wreszcie czas delektować się wolnymi weekendami i odrabiam krok po kroku straty małżeńskie. Tak więc długi weekend w najpiękniejszej Pradze i krótki weekend w krakowskich knajpach dodały nieco animaszu i wpłynęły bardzo pozytywnie na rozwój akcji.

Czuje, jak zegar cofa się po cichu. Już dawno przestałam się łudzić, że będę ustatkowaną trzydziestką pragnącą zacisza domowego. Niedawno zrobione przeze mnie badania wykazały, że oprócz minimalnie podwyższonego cholesterolu, wszelkie funkcje życiowe mam w normie. Wprawdzie muszę ograniczać tłuszcze, ale wino zostaje na głównej pozycji nie poruszone, więc przeżyję;p

Małymi krokami w moje życie wkraczają dieta i wysiłek. Ciało po trzydziestce zmienia sieę diametralnie i albo nad tym zapanujemy na czas, albo pozostanie nam jojczyć. Dlatego chcąc wrócić do formy przede wszystkim wydzielam czas na pool dance, zwłaszcza po zakosztowaniu "rur ruchomych":D Poza tym bieżnia, basen, joga. Nie wiem jeszcze jak, ale chcę znaleźć na to wszystko czas.

I najważniejszy uśmiech, który wierzcie lub nie, ale czyni cuda.

Tak więc nie dającc się nazbyt wczesnej aurze jesiennej uśmiechajcie się po prostu.

Cynamonowych snów. Mua.


https://www.youtube.com/watch?v=IEAQkKKklFU

środa, 9 lipca 2014

uśmiech ślę

Ponieważ ostatnio okropnie napsioczyłam na męża swojego i zwyczaje latynosów dziś, co nieco na odkupienie win.

Otóż życie moje ostatnio nabrało kolorów za sprawą Mundialu. Co jak co, ale lubię popatrzeć sobie od czasu do czasu na dobrą piłkę i jeszcze przystojniejszych piłkarzy:D I otóż z tego chociażby powodu odczułam niepowtarzalną wdzięczność za męża Argetyńczyka, bo dzięki temu mam komu w te mistrzostwa kibicować. Choć ekipa argentyńska do najpiękniejszych nie należy, to widok Messiego i Di Maria wywołują u mnie efekt dreszczu i adrenaliny.

Po kolejne dzięki mężowi memu poznałam całą rzeszę latynosów zamieszkałych w Krakowie. A kto jak kto, ale latynosi a zwłaszcza Argentyńczycy, nie tylko kibicują, ale kibicują najgoręcej. Komentatorzy nie krzyczą "gol" tylko "gooooooooooooooooooooool", aż skończy sie im powietrze w płuchach. Kiedy gra reprezentacja rgentyńska w Argentynie nie ma żywej duszy na ulicy a w Krakowie wszyscy skupiają się razem w argetyńsko- czeskiej knajpie. Od wnuków do dziadków.
Atmosfera jest niewiarygodnie gorąca. Raz po raz słyszy się "Vamos vamos Argentina, vamos vamos a ganar" w przypływie emocji rzecz jasna. Jest pięknie i człowiek czuje się swobodnie jak nigdzie. Wszyscy się przytulają, uśmiechają i spontanicznie organizują kolejne spotkania.

To kolejny aspekt z serii pozytywnych, dlaczego warto być w kręgu tych ludzi. My Polacy lubimy jak wszystko jest zaplanowane i trochę obawiamy się rzucić pod prąd znienacka. Coraz częściej mi się zdaża, że na piwo ze znajomymi trzeba umówić się tydzień wcześniej a i tak coś komuś wypadnie w ostatniej chwili. A gdyby tak tu i teraz, jak stoimy , to kawa wypita i mile wspólnie czas spędzony bez stresu, że coś nam plany sknoci. Tego brakuje mi chyba najbardziej, prócz entuzjazmu ludzi, i za tym tęsknota, że mate w ręke i do parku pobyć sobie ot tak razem chwilę.

Brakuje nam sporadycznych skoków w bok od starannie zaplanowanego i wyluzowania się od zbyt poważnych myśli o naszej i tak niokiełznanej przyszłości.

Czasem wręcz mam wrażenie, że naród polski jest smutny z wyboru. Wciąż trzymamy sie historii jak tonący tratwy i na wszystko mamy swoje wytłumaczenie. Trudna przeszłość, brak słońca, kryzys wieku średniego i jeszcze późniejszego.
W mojej pracy, w najgorszej galerii w Krakowie (bleh), na codzień doświadczam totalnego olewania drugiej osoby. Na dziesięć osób może jedna uśmiechnie się i jest życzliwa. Cała reszta tonie w "widzimi się, że jestem lepsza/lepszy od innych" i daje temu upust w niezgrabnym grymasie na twarzy, chcąc udowodnić swoją wyrzszość nad innymi oryginalnymi ubraniami, torebkami a przede wszystkim udawaniem kogoś, kim się do końca nie jest. Coraz więcej zachłanności i chęci posiadania coraz mniej spontaniczności i radości z czerpania życiowych przyjemności. Strach o tym, co inni pomyślą o nas paraliżuje nasze marzenia i swobodę do nich dążenia.

Kończąc cieszę się, że wciąż we mnie wiecej niż deko spontaniczności. W wieku, w którym powinnam wić gniazdko, gotować, sprzątać i mężowi prasować wciąż mam ochotę i z radością w tańcu przeżywam Szalom na Szerokiej uśmiech śląc i dobrą energię. Nie segreguję ludzi według marki ubioru, kraju pochodzenia, religii i stylu życia. Każdy jest niepowtarzalny a Mundial i tak wygra Argentyna;p Ole ole ole!!!!!

Na koniec coś pięknego festiwalowego z Izraela.

Enjoy, sing & dance:D

https://www.youtube.com/watch?v=B1XRuqWjx-4







czwartek, 29 maja 2014

Przbudzenie Zołzy

Ostatnie tygodnie związku mego małżeńskiego upływały skrupulatnie pod hasłem  "obyś człeku nie zwariował i nie dał ponieść się chałturze".

Pożycie małżeńskie zaczęło płynąć jak krew z nosa i tylko zastanawiałam się skąd tyle romansów w moich snach, gdy tuż obok leży (albo i nie w zależności do której przeciągła się impreza) mój mąż, któremu to wierność nie tak dawno całkiem i przed ołtarzem. I nagle zaczynają dręczyć wyrzuty sumienia czy, jak o kimś milej nieco niż zwykle pomyślisz albo przyśni się coś niezmiernie przyjemnego, to już się zdradziło czy jeszcze nie. Fakt, że kobiecie trudniej zdradzić, bo jednak emocjonalnie podchodzimy nawet do spraw łóżkowych, już jest dla nas zgubny, zwłaszcza w Polsce, gdzie żona powinna w domu ze zgrają małych gotować, prać i sprzątać. Najlepiej męża  z portfelem do kaloryfera przypiąć by kasa była pod ręką i żadna siksa się nie napląsała.

Siksy są i będą a pijany facet jest jak "do rany przyłóż". Co innego prawo żony do zbesztania siksy i doprowadzenia męża do pionu i nie ma zmiłuj się i nie ma wytłumaczenia, że oto Polki są szalone bo nawet w Argentynie skok w bok nie uchodzi płazem. Po mordzie, walizki spakowane i hasta la vista więc doceń latynosie dobre serce Polki, która po mordzie może i da, ale tak szybko nie odprawi, bo kocha i serce ma dobre.

Inaczej jednak podziać się może z cierpliwością, która w pewnym momencie nawet z sercem Polki w parze nie gra i kończy się zawsze w zaskakującym dla mężczyzny momencie. Przyzwyczajona do wielu imprez z wieloma przyjaciółmi mojego męża postanowiłam postawić granicę imprezowania stając się z dnia nadzień Zołzą i opuszczając gniazdko na czas chwilowy (mężu wybacz). Wstrząs otóż okazał się skutecznym  i mąż stęskniony i skulony postawił się do pionu, ugotował pyszną kolację i otworzył francuskie wino. I otóż na coś w końcu mąż też przydać się może i wychodzi na to, że czasem opłaca się być wredną żoną i bez serca;p

Żono nie poprzestawaj zatem na tym, żeś złapała szczęście za ogon i otóż teraz od zaraz będziesz poddaną mężczyźnie, co nazwany mężem. Idź na imprezę, kokietuj flirtuj, zajmuj się sobą i rób to, co kochasz bo jak się okazuje to kręci mężów a im lepiej nakręceni tym lepsze pożycie.

Jak trzeba bądź zołzą, troskliwą mamuśką, słodką prawie, że nastolatką, ale przede wszystkim bądź sobą i jak trzeba to tupnij mocno nogą hej!!!










środa, 16 kwietnia 2014

zmartwych~ wstanie

Wielki Tydzień to w moim przypadku Tydzień Wielkiego Umierania.

Po cichu robię rachunek sumienia z bycia i nie bycia dobrą żoną i muszę z niedowierzaniem przyznać, że coraz lepiej zaczyna mi wychodzić po prostu bycie szczęśliwą kobietą w związku i poza związkiem zwanym wyżej małżeńskim.

Jeszcze niedawno po kolejnym pytaniu "jak tam pożycie małżeńskie" z premedydacją odpowiadałam, że był ślub będzie i rozwód. Otóż nie działo się bardzo źle, ale też nie było całkiem dobrze. Javier zaskakiwał mnie częstotliwością imprezowania i coraz większego luzu w podejściu do spraw dla mnie co najmniej WAŻNYCH. O Zuzi, którą usadziłam już sama w brzuchu, mogłam sobie conajwyżej pomarzyć a do cudnych malutkich, co w prezencie od Ani, ciuszków conajwyżej powzdychać. I wtedy od jednej mądrej znajomej usłyszałam prawdę w samo sedno i najczystszą, że oto ślub dla kobiety jest jak strzelenie sobie w nogę, bo facetom po ślubie nagle wydaje się coś innego a przede wszystkim nagle i nieoczekiwanie przestają się starać.

Jak nie dać się zwariować, kochać i żyć w zgodzie z samą sobą?? Poszukać siebie od nowa, przypomnieć sobie jakie fajne się ma życie i zacząć z jeszcze wielkszym powerem spełniać marzenia.

Czasem w szukaniu siebie potrzebny jest fachowiec zwany psychologiem. Znalazłam takiego i zaczęłąm sesje, które ułatwiają mi zrozumienie moich własnych sekretów.

Fachowiec z konfesjonału podleczył duszę i sprawił, że zrobiło się lżej. Choć oba fachowcy to zupałnie inne światy udało mi sie pomimo deszczu znów ulokować głowę w chmurze.

Piszę, więc jestem
Uśmiecham się, więc jestem.
Kocham, więc jestem.

I nagle mój potworny mąż zamienia się w całkiem do zniesienia.

Bo wszystko w okół nas, zawsze bierze się z nas.

Wesołego Alleluja:D












wtorek, 25 lutego 2014

żona bezrutynowa~ Kot pilnie poszukiwany

Ponieważ wielu z Was upomina się o dalszą część losów świeżo upieczonej Panny Młodej, w dodatku argentyńskiej, poczynam co następuję.
Siadam (wreszcie z czasem nie na bakier) biorę łyk i następny wina czerwonego, hiszpańskiego i piszę pełną gębą, co się wydarza.

Otóż, na co wciąż ktoś zwraca uwagę, małżeństwo mi służy. Muszę przyznać, że dawno nie byłam w tak dobrej formie fizycznej (czterdzieści pięć minut ciągiem na bierzni to mój sukces), jak i psychicznej (czuję się o co najmniej dziesięć lat młodsza, co daje się we znaki moimi wybrykami;p).

Muszę przyznać, że małżeństwo wpływa bardzo pozytywnie na mój rozwój osobisty a zwłaszcza rozwój kunsztu gotowania (przygotowałam już trzy tarty i wszystkie trzy zostały skonsumowane przez męża prawie w całości tego samego wieczoru), zdolności językowe (zaliczone w teście na kolejny poziom punktacją 86,5/100 ha) i rozkręcania swoich małych projektów wymarzonych (szczegóły już wkrótce;)

U progu zbliżających się urodzin przekraczających po raz koleny magiczną liczbę 30, czuję się rozentuzjamowana i nakręcona na dążenie do celu jak nigdy wcześniej.

Skąd to??

Coziennie staram się poświecić chwilę na rościąganie i medytację a wieczorem zawsze, ale to zawsze kłaść na poduszkę głowę, w której roi się od szalonych idei, by już niebawem puścić w ruch jeden z moich wymarzonych projektów.

Brzmi to zapewne, jak jakaś ucieczka w panice przed złowieszczą rutyną, przybierającą maskę potwora szczękającego tak głośno zębami, że aż boję się otworzyć oczy i spojrzeć mu prosto w twarz, i zapewne po części to prawdziwe. Na szczęście póki nie mamy dzieci mogę sobie na to pozwolić. Poza tym kto powiedział, że rutyna musi nas zjadać, przyporządkowanymi co do dnia i godziny nudnymi i niechcianymi zdarzeniami?? Czy rutyną nie może być chociażby wyjście raz na tydzień na imprezę lub na babskie plotkowanie?? Rutynowo, jak tylko jeszcze mam siłę, zalewam kieliszek dionizowskim trunkiem i relaksuję się w wannie w wypełnionej po brzegi, truskawkową pianą. Odpływam i jest mi bosko. Dobrze jest rutynowo zrobić coś dla siebie i dla swojej tylko i wyłącznie przyjemności.

Co do życia towarzyskiego trzydiesto (ponad) letniej żony to temat się nieco komplikuje, bo większość znajomych w tym wieku już ma mężów, dzieci i czasem troche czasu. Dlatego moim środowiskiem naturalnym stało się otoczenie mojego męża (latynosi nigdy się nie starzeją i zawsze mają czas na rutynowe imprezowanie). Na plotkowanie i owoców zakazanych kosztowanie,  zawsze mogę liczyć na załogę best girls, które nie zawodzą w najmniej oczekiwanych momentach, i z którymi śmiech do łez. Uwielbiam Was Dziewczyny!!!!! <3
I nikt mi niech nie zarzuca, że żona to powinna skakać w okół męża, bo ja zdecydowanie wolę poskakać na parkiecie, zwłaszcza kiedy pytają przed wejściem o dowód osobisty:D

Co do męża mojego całkiem świeżo upieczonego, to jego nauka polskiego ostatnio przybiera śmiesznych skojarzeń. Zdziwiłam się, kiedy mówiąc do niego "czekaj" w odpowiedzi usłyszałam "hał hał". Spojrzałam podejrzliwym wzrokiem a mój mąż w ramach usprawiedliwienia psiego odgłosu sprostował "przecież mówiłaś szczekaj". Innym razem zapytał, czy ogórek to to samo, co góra. Zdałam sobie sprawę, że to potwornie śmieszne być z obcokrajowcem bo poznajesz swój język z zupełnie innej przestrzeni skojarzeniowej. Codziennie czekam na nowe i jestem ciekawa, co wymyśli następnym razem:D

Poza sferą językową postanowiliśmy adoptować kota. Jak się jednak okazuje w naszym kraju nie można ot tak adoptować kota. Musimy się przygotować na wywiad środowiskowy (tu sie zgadzam, że poznanie właścicieli i wizytacja miejsca zamieszkania jest ważna), zabezpieczyć balkon i okna siatką ("ale okna zawsze tylko uchylamy"~ "to nie ma zanzcenia proszę Pani bo kot jeśli nie wyskoczy to włoży w szparę głowę i się udusi") i rozmowę z wolontariuszem. Myślę sobie, że to troche szalone. Miałam przecież kota, który dumnie spacerował po barierkach balkonowych a przyjmując w końcu odpowiedznie miejsce widokowe z pogardą i z satysfakcją spoglądał na na wysilającego się na marne psa sąsiada. Widziałam kota, który w bójce z innym spadł  na chodik z pięciometrowego budynku. Wstał, oczepał się i odszedł spokojnym krokiem jakby nigdy nic. Po kociemu. Proste. Koty są jednymi z inteligentniejszych zwierząt, trudno więc mi sobie wyobrazić, że dusi się w szparze w oknie a bardziej wręcz wyobrażalne staje się, że szarpie się w siatce, chcąc wyjść na zewnątrz. Po swojemu. Nigdzie w innych krajach, które znam nie ma aż tak rygorystycznych wymogów dla "dobra" zwierzaka. Umieściłam dobra w cudzysłowie, bo kończy się tak, że zamiast iść do nowych domów i właścicieli kisza się w klatkach.
Bardzo mi szkoda i smutno, ze nie mogę zaadoptować zwierzaka ze schroniska bo nie mam jak umocować sietki na balkonie. Czekamy zatem na okazję przygarnięcia kota z innej beczki;)

Z innej beczki również temat miesiąca a więc przesłuchanie w Urzędzie Miasta. Po udzieleniu poprawnych odpowiedzi (niczym w Kole Fortuny) na pytania gdzie trzymamy żelasko, odkurzacz i lekarstwa, czy żona farbuje włosy a mąż goli się maszynką elektroniczną i paru jeszcze z dziedziny "rodzina i życie codzienne", stwerdzono jednomyślnie, że nasze małżeństwo nie jest fikcyjne i Javier zasługuje na karte pobytu. Tak więc na rok mamy z głowy numerki, kolejki, oczekiwanie, tłumaczenie, przekomarzanie.

Tym szczęśliwym akcentem kończę ziewając i o pustym kieliszku.

Kot wciąż poszukiwany, więc jesli ktoś gdzieś to ja.. my TAK:D
 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

rzecz o przyjaźni i mężach

Pierwsza wojna małżeńska. Wariujące hormony, napięcie spowodowane wydłużającym się w nieskończoność pobytem teściowej oraz wcale niewinna afera z nijaką Virginią doprowadziły mnie do furii stulecia.

Pakuję się w przenośną walizkę do znikania i tam knuję podstępnie plan do zmian. Nie ma nic przyjemniejszego od miejsca, w którym mogę pobyć sobie Królową własnego losu i snuć misterne plany bycia szczęśliwą mimo okoliczności doprawadzających do płaczu. Nie czas bowiem na łzy i twardą trzeba być.

Teściowa, jakkolwiek jest dobrą kobietą, to swoimi przyzwyczajeniami (rzecz jasna zupełnie odmiennymi niż moje) doprowadza mnie z dnia na dzień z małego do nieograniczonego cichego szału . Można przeboleć, jak się musi. Żeby nie było podziwiam jej odwagę podróży przez cały wielki Ocean dla pierworodnego, co cudem dał się zaciągnąć przed ołtarz, ale co za dużo to niezdrowo i zdecydowanie wolę tęsknić niż zagryzać zęby.

Co do Virgini to dziewczyna ma duży potencjał i chwali się, że wykazuje zainteresowanie poszerzaniem wiedzy o nowych kulturach oraz wiedzy językowej. Nie wiem tylko dlaczego akurat padło na męża mojego skoro w okół jest tylu wolnych do wzięcia i do wymiany międzykulturowej też. Oczywiście, że jestem zazdrosna. Oczywiście, że Virginia szukając guza z pewnością zgarnie co najmniej dwa. Nie wtyka się bowiem paluchów w gniazdko pod wysokim napięciem. Tyczy się to wszystkich spragnionych przygód a przede wszystkim mężczyzn z odzysku. Kto zjada ostatki ten zdrowy i gładki, ale warto mieć pełną świadomość faktu, iż facet widywany od czasu do czasu przy okazjach to nie facet, któremu nagle ni stąd ni zowąd należy prać brudne majty i skarpety, gotować i po nim sprzątać (na prosty przykład przytoczę tutaj wieczne utylizowanie sterty butelek po piwie). Otóż drogie znienawidzone przez nas przyjaciółki naszych mężów, zanim podejmiecie się ról psychologów skłonnych do wysłuchiwania najgorszych prawd o ich żonach nie zapominajcie, że życie to nie wieczna randka a bajka kończy się tam, gdzie zaczyna rzeczywistość. My żony poświadczamy doświadczeniem. Mężowie drodzy zamiast szukać małych odmian kupcie nam coś ładnego i zaproście na na coś nieprzewidywalnego. Osobiście oczekuje Walentynek w pięciogwiazdkowym hotelu;p

Tematu hormonów nawet nie poruszam, bo jest nie do ogarnięcia. Zwłaszcza niepowstrzymywalna chęć pożerania wszystkiego, co na widoku. Jeszcze trzy dni i rzeczywistość wróci do normy. Teściowa w drodze do domu, nadgorliwe koleżanki na księżyc a ja znów będę Królową Chaosu w naszym mieszkanku. Wszystko dobre, co się dobrze kończy:D

niedziela, 19 stycznia 2014

lataniem szczęscia poszukiwaniem

 Posta tego miałam rozpocząć od moich krótkich bardzo , ale za to Rzymskich Wakacji:D W między czasie opróżniając skrzynkę swą na rachunki (bo listy już rzadko kiedy się tam pojawiają i jakież to smutne) dobyłam z jej głębi przesyłkę z Australii. Tak jak podejrzewałam kartka z życzniami na ślub była od Lary i Emiliana. Parę tych cudownych przyjaciął artystów poznałam mieszkając  w Argentynie.Okazało się, że łączy nas podobna historia. Ona z z Australii on z La Plata. Ponieważ podobnie jak ja Lara była skąd innąd razem spędzałyśmy dużo czasu. Dzięki niej zrzumiałam, że nie jestem świrem nie czując się swobodnie w pewnych miejscach i sytuacjach a czasem nawet zamykając się przed otaczającą mnie rzeczywistością. Zwłaszcza jeśli chodzi o relacje zwane miłością mięzykuturową dobrze mieć człowieka, z którym wypłaczesz łzy jak grochy i wypijesz do dna nie jedną butelkę wina oddając się przyejemnąści latania ponad podziałami. Otóż z Larą opiłyśmy nie jeden bar wciąż trzymając się na nogach i mocno stąpając, nie dając się zwątpieniom i czarnym scenariuszom a przede wszystkimwspierając się siłą przetrwania trudnych chwil, w których miłość stwała na na skraju załamania nerwowego. Dałyśmy radę i tak wciąż kochamy choć bywa, że to kochanie przyspaża problemów;)

Lara z Emilem niestety nie mogli dotrzeć na naszą uroczystość jakąż więc radość sprawiła ta piękna kartka z jeszcze piękniejszymi słowami pisanymi wewnątrz. O tym, że tak naprawdę jesteśmy wielką rodziną skupioną na paru kontynentach i nawet jeśli nie możemy się widzeć w tym konkretnym punkcie to jesteśmy njaszczęśliwszymi istotamy mając siebie, podróżując, inspirując i kochając mimo wszystko:D Latam po tych słowach bo mają wielką moc twórczą i przenoszą życie nasze powszednie w wymiar bez granic. Szczęśliwa, że odwaga zawsze zwycięża strach, po tych magicznych słowach poddaję się osobistej regeneracji ducha i myśli. Zmieniam się, by spełniać swe marzenia. To będzie rok mój i rok mojego spełnienia:D

Powracając do tematu rzymskiego oto co nastpuję. Z umierania z tęsknoty za mężem, co w podróży od tygodnia, na wieść, że teściowa chce sponsorować mi bilet do miasta mojej miłośći, wręcz nie mogłam sie oprzeć i odmówić, co jakże byoby niegrzeczne;p

Relaksująca kąpiel po dniu spędzonym w pracy. Musująca zapachem róż woda w wannie, świece i wino. Wszystko to, by nabrać sexapilu przed kolejnym wskokiem w samo centrum chaosu wszeświata. Rzym!!!

Jak wspomniałam na początku to miasto ma naszą legendę polsko argentyńskiej miłości, ale to co jest w nim najpiękniejsze to fakt, że jest nieśmiertelne, nieprzewidywalne i pełne unoszącego sie w powietrzu sexu. Jeśli będę po pięciedziesiątce przeprowadze się tam, by starzeć się powoli i bez widocznych oznak, jak włoszki, które w każdym wieku wyglądają pięknie i ponętnie.

Dlaczego to miasto jest takie wyjątkowe?? Wysiadasz z samolotu i nagle czas zatrzymuje się a atmosfera zupełnego nieprejmowania sie niczym doprowadza Cię do błogiego stanu relaksu (nie na wszystkich to działa jednakowo, bywa, ze stan ten potrafi doprowadzić do jeszcze większego stresu w związku ogólnym bezproblemowym podejściem do życia rzymian;p)

Buon giorno! Ciao bella! Otaczajacza mnie szum trąbiących na siebie pojazdów, ludzi przekrzyczujących się i używających do przekazu słownego rąk, nawet jeśli rozmawiają przez telefon. Kocham to miasto!!! Wsiąkam to miasto!!! Poddaję mu się niczym narkotycznemu odlotowi!!!
Javier mów, że doskonale rozumie, dlaczego jest mi tam tak dobrze i czuję się swobodnie. To miasto jest wielkim chosem zupełnie jak ja i otaczająca mnie rzyczywistość:D

Rzym to nie tylko budowle, rzeźby i malarstwo tworzone przez ludzi tysiące lat temu (nie mogę wyjść z podziwu nad wielkością dzieł, które przetrwały do naszych czasów niektóre nawet nie konserwowane zwłaszcza patrząc na dzisiejszą sztukę, która przy zesknięciu z ogniem spala się kolorami tęczy), to miasto to przede wszystkim ludzie i tętniące w nim życie. Od samego poranka wypchane uśmiechniętymi i żartującymi ludźmi bary nie nadążają w przygotowaniu cafe. Powietrze wypełnia się tysiącem słów, bo włosi rozmawiają ze soba w autobusach, metrach i na ulicy nawet, jeśli się nie znają. Mówią dużo i głośno. I to uwielbiam najbardziej:D Zwlaszcza, że język włoski uważam za najpiękniejszy i najponętniejszy. Jeśli dorzucić do tego włoską kawę, pizzę i wino to niebo w gębie czuje się prawdziwie i bez przesady. Niech mówią co chcą dla mnie Roma jest una amor!!!

Powrót do Polski nawet po dwudniowym pobycie w mieście bogów, cezarów i gladiatorów to jak zderzenie z nadjeżdżającym z nadmierną prędkością pociągiem. Żyjemy w kraju smutnych twarzy, gdzie nawet jeśli nie ma problemów to zawsze jakiś się znajdzie. Mamy kompleksy niższości dlatego gardzimy innymi, żeby poczuć się lepszymi. To smutne, ale prawdziwe, nawet w Krakowie, który tętni życiem zamkniętym w słowach poezji. A jeśli jesteśmy gdzieś indziej to dziwimy się dlaczego nie jest tak jak u nas i mamy pretensje, że ludzie potrafią cieszyć się z życia, kiedy w okół tyle potworów, złości i szarości.

Otóż apel do wszytkich!!! Uśmiechajmy się zawsze a najbardziej do największych pochmuraków!!! Nie dyskutujmy z tymi, którzy chcą nas nakręcić na kłótnie. Patrzmy przed siebie, by zobaczyć to, co w naszym życiu najważniejsze. I delektujmy się tym, w gruncie rzeczy śmiesznym i nieprzewidywalnym życiem:D

Niech szczęście będzie z Wami!!! Latajmy!!!:D